Międzynarodowy Dzień Kota obchodzony 17 lutego staje się okazją do zgłębienia wiedzy na temat obecność kotów na pokładach statków. Okazuje się, że milusińscy pasażerowie goszczą tam od wieków. W morskie podróże zabierano ich już w antyku. Powodów było co najmniej kilka.
Gdy kota nie ma, myszy harcują
Pierwszym i zapewne najważniejszym były gryzonie, czyli nieproszeni goście na pokładzie. Wypełnione zapasami kadłuby statków były dla nich środowiskiem wprost idealnym. Szczury nie tylko niszczyły ładunek, ale i zapasy prowiantu dla załogi. Co gorsza, nie gardziły także linami okrętowymi, które przecież przez wieki wytwarzane były z włókien naturalnych i były dla szczurów jak najbardziej jadalne. Ponadto gryzonie roznosiły pchły i zanieczyszczały pomieszczenia odchodami, stanowiąc poważne źródło chorób. Warto zaznaczyć, że m.in. słynna czarna śmierć, która w XIV w. zabiła prawdopodobnie 100 mln ludzi, dotarła do Europy właśnie na grzbietach szczurów żyjących na genueńskich statkach.
Rozświetlić marynarski żywot
Anglosascy marynarze wyjątkowo upodobali sobie koty z pewną szczególną wadą wrodzoną – polidaktylią. Wierzyli, iż kot posiadający więcej palców lepiej się wspina, stabilniej trzyma kołyszącego się pokładu i przede wszystkim jest bardziej morderczy wobec gryzoni – miał więc być efektywniejszym łowcą. Koty trzymano na statkach również z bardziej prozaicznych przyczyn – to dobrze wpływało na morale załogi. Zwierzęta – w tym koty – były często statkowymi „maskotkami” i swoją obecnością rozświetlały ciężki marynarski żywot. Kontakt ze zwierzętami był dla marynarzy często namiastką domowego spokoju, a wspólna opieka nad zwierzęciem wpływała pozytywnie na poczucie wspólnoty.
Kocie przesądy
Zwierzęta te były też oczywiście związane z marynarskimi przesądami. Jeśli kot podchodził do marynarza i nagle zmienił kierunek, miało to oznaczać pecha. Wypadnięcie okrętowego kota za burtę mogło ściągnąć na statek katastrofalny sztorm i zatonięcie, a jeśli przetrwał, to wieloletnią klątwę. Wierzono też – mając na uwadze wyczulone zmysły kotów, że koty wyczuwają nadchodzące sztormy i obserwując ich zachowanie można przewidzieć zmiany pogody. Na pokładzie statku było to kolejną przydatną cechą „mruczków”.
Kot budzący strach
Istniał także kot, za którym marynarze – przede wszystkim brytyjscy – nieszczególnie przepadali. Kotem o dziewięciu ogonach (ang. Cat o’ nine tails) czy krótko „kotem” nazywano kańczug, czyli (zwykle) dziewięcioramienny bicz służący na pokładach brytyjskiej Royal Navy do wymierzania kary chłosty… a ponieważ brytyjscy kapitanowie zasądzali chłostę chętnie, często, za byle przewinienie i w ilościach znacznie przewyższających limity ustalone przez Admiralicję, był to prawdopodobnie jedyny kot, który nie miał szans zapewnić sobie marynarskiej sympatii.
Fela – kocia rezydentka „Daru Pomorza”
Pisząc o pięknej tradycji obecności kotów na pokładach statków nie można zapomnieć o Feli – kociej rezydentce trójmasztowego żaglowca cumującego przy gdyńskim Nabrzeżu Pomorskim. Po raz pierwszy na pokład statku-muzeum weszła 14 lat temu i szybko zaprzyjaźniła się z załogą. Czy z odwiedzającymi również? – Na ogół jest przyjazna. Da się pogłaskać, ale musi sama tego chcieć, wszystko zależy od kociego nastroju – opowiada Katarzyna Bryk, pracownica „Daru Pomorza”. Do ulubionych zajęć kociej załogantki należy… odpoczynek. – Lubi przebywać w sklepiku i tu czasami zasypia, ale można ją również spotkać w kuchni. Tam zawsze może liczyć na smaczne kąski – uzupełnia Katarzyna Bryk. Okazuje się też, że trudno poskromić łowiecki instynkt Feli, która od czasu do czasu przynosi dumnie upolowaną na pokładzie zdobycz. Najchętniej jednak poluje na…własny ogon. Zabawom z nim nie ma końca.
Zobaczyć kota w hamaku
Z obserwacji załogantów wynika, że za sprawą Feli ścieżka zwiedzania „Daru Pomorza” nieco się wydłuża. Na widok śpiącego kota w hamaku w ruch idą aparaty i smartfony. – Fela ma swoje przyzwyczajenia. Jeśli chce być widoczna i głaskana – wybiera hamak po prawej stronie, jeśli chce mieć całkowity spokój i ciszę – kładzie się na hamak przy lewej burcie. Goście widzą wówczas kota skulonego w kłębek – tłumaczy Jan Janosiński, marynarz wachtowy. Czy dziś ktoś wyobraża sobie „Dar Pomorza” bez Feli? – Absolutnie nie! Chcielibyśmy być z nią jak najdłużej, nawet jeśli czasami z nami pogrywa: idzie w miasto, wraca o 4. rano, potem prosi o jedzenie, a następnie kładzie się spać. Śmiejemy się wówczas, że traktuje statek jak hotel – dodaje Jan Janosiński. Największą wdzięczność za całe dobro Fela okazuje wieczorami, kiedy kładzie się na nogach, słodko mruczy i daje załodze tak bardzo wypragnioną namiastkę domowego spokoju.
Łukasz Grygiel, Marcin Pawelski,