Jak oddawano ostatnią posługę zmarłym na morzu
Podobno według Platona „są trzy rodzaje ludzi: ci, którzy są martwi, ci, którzy żyją, oraz ci, którzy żeglują po morzach…”. Choć dziś względne bezpieczeństwo żeglugi pozwala zostawić w przeszłości postrzeganie jej jako stanu pomiędzy życiem a śmiercią, to jednak w dawnych wiekach dla wielu wyprawa na morze okazywała się być podróżą bez powrotu. Stąd też jednym z najstarszych morskich zwyczajów jest pochówek marynarski.
Śmierć marynarskim towarzyszem
Śmiertelność wśród marynarzy w XVII i w XVIII w. była ogromna, dotykając średnio ok. 8% załogi statku. Marynarze umierali w tym okresie od 4 do 7 razy częściej niż ludzie na lądzie, a przyczynami zgonów były najczęściej choroby, zarazy oraz nadużywanie alkoholu. Rany odniesione podczas bitew morskich, wbrew temu, co można by sądzić, nie należały do najbardziej powszechnych powodów. Śmierć na statku czy okręcie musiała być potrwierdzona przez lekarza lub kapitana statku; kapitan miał wówczas obowiązek wpisania odpowiedniej adnotacji do księgi wypłat poborów. W dzienniku okrętowym zgon oznaczano krzyżykiem przy imieniu i nazwisku zmarłego, a jego dobytek przekazywano rodzinie. We flotach zachodnich obowiązywał zwyczaj licytacji rzeczy zmarłego, aby zebraną kwotę przekazać jego najbliższym.
„W razie śmierci członka załogi…”
We flotach handlowych na małych akwenach, takich jak Bałtyk, unikano chowania marynarzy na morzu. Częściowo wynikało to z faktu, że jeszcze w XVIII w. sami marynarze preferowali pochówek w poświęconej ziemi. Pochówki morskie upowszechniły się w żeglarskim obyczaju dopiero w XIX w. Prawodawstwo polskie regulowało kwestie związane z wynagrodzeniem zmarłego oraz opłatami pogrzebowymi. W wilkierzu gdańskim, czyli uchwale rady miejskiej z 1761 r. czytamy: „W razie śmierci członka załogi w czasie podróży kapitan ma wypłacić spadkobiercom połowę wynagrodzenia, jeśli śmierć nastąpiła w drodze tam, a całe wynagrodzenie, jeśli śmierć nastąpiła w drodze powrotnej”.
Ostatni szew przez nos
Pomimo przesądów rozpowszechnionych wśród marynarzy, istniały pewne okoliczności, które zmuszały kapitanów do podjęcia decyzji o morskim pochówku. Były to między innymi: niesprzyjający klimat (np. wysokie temperatury), duża ilość zgonów (np. w czasie epidemii) oraz niemożność szybkiego dotarcia do portu. Zanim jednak doszło do pochówku, musiał zostać spełniony pewien rytuał. Ciało marynarza pozostawiano w ubiorze roboczym na dziobie statku, gdzie musiało przeleżeć co najmniej 24 godziny. Po tym czasie kapitan miał obowiązek potwierdzić zgon. Następnie ciało zaszywano w hamak, który przy stopach obciążano ciężarem, np. kulami armatnimi. Ostatni szew przy zszywaniu hamaka prowadzono przez nos zmarłego, aby mieć pewność, że marynarz jest martwy. Ceremonia pożegnania zwykle była skromna. Zaszyte i obciążone ciało układano na „śmiertelnej desce”, w obecności załogi czytano z Biblii stosowny werset oraz odmawiano modlitwę. Ostatnim słowom modlitwy towarzyszyło bicie dzwonu, a następnie ciało zsuwano z deski do wody.
Współczesne pochówki morskie
Dzisiaj zagadnienie pochówku na morzu reguluje Obwieszczenie Marszałka Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 21 kwietnia 2017 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych. W 16 art. w/w ustawy czytamy, że jeśli śmierć nastąpi na statku lub okręcie, to pochówek na morzu musi się odbyć zgodnie ze zwyczajami morskimi i pod warunkiem, że statek nie może przybić do portu w ciągu 24 godzin nie zmieniając swojego kursu. Wyjątki mogą być czynione przez kapitana jednostki z uwzględnieniem wskazań sanitarnych i wojskowych, jeżeli chodzi o okręty wojenne lub inne, używane dla celów wojskowych. W przypadku śmierci na statku, kapitan sporządza notatkę w dzienniku okrętowym i protokół oraz zabezpiecza mienie zmarłego. Fakt zgonu zgłasza urzędowi stanu cywilnego w pierwszym porcie polskim lub urzędowi konsularnemu za granicą.
